Ocena: 5

Pan American

For Waiting, For Chasing

Okładka Pan American - For Waiting, For Chasing

[Mosz; maj 2006]

Brzmienie najnowszego albumu Pan American wydaje się na tle swoich poprzedników dość mocno roznegliżowane. Analogie pomiędzy ostatnim projektem Marka Nelsona i występem striptizerki nie są jednak uprawnione –zaawansowana oszczędność środków wyrazu na „For Waiting, For Chasing” nie wywołuje bowiem nawet najmniejszego wzrostu podniecenia.

A niedawno było jeszcze tak pięknie. Na „360 Business / 360 Bypass” płomienny, podsycany brzmieniem rozimprowizowanych dęciaków romans dubowej sekcji rytmicznej i ambientowych pejzaży, stanowił gwarancję atrakcyjnej dźwiękowej obfitości. Kontynuowany na „The River Made No Sound” zrytmizowany, dubowy trop porzucony został na „Quiet City”, ale ambientowa gleba została tu w zamian użyźniona rozpasanym mariażem żywych instrumentów i elektronicznych smaczków, dostarczającym wielu doznań bez konieczności sięgania po wspomagające środki farmakologiczne. Na „For Waiting, For Chasing” postęująca rozbiórka brzmienia sięgnęła już niestety momentu, w którym cała zabawa zaczyna powoli tracić sens.

Otwierający album „Love Song” nie zapowiada jeszcze dramatu. Osobliwe dźwięki przypominające skrzyżowanie odgłosu zacinającego się kołowrotka wędki i rechotu żab łączą się tu w obiecujący sposób z dobiegająca gdzieś zza pobliskiego tataraku delikatną partią trąbki w czymś, co może być opisane jako perfekcyjny hymn rodzącego się poranka. Resztę można jednak sobie w zasadzie odpuścić. Puste dźwiękowe przestrzenie zdobione są w niezwykle skąpy sposób niewyraźnymi bitami, ledwo słyszalnymi partiami klawiszy i zastępem szumiąco-bulgoczących przeszkadzajek, ziejąc niebywałą, wtórną szarzyzną. Wypadałoby jeszcze donieść, że nowo zdobyte doświadczenie ojcostwa skłoniło Nelsona do wszczepienia do każdego z utworów przetworzonego rytmu serca swego syna Lincolna. Zabieg ten, być może atrakcyjny z punktu widzenia profesora Zbigniewa Religi, nie wnosi jednak zbyt wiele wartości dodanej do płyty. Jedynym wyjątkiem jest zakończenie „Amulls”, w którym połączenie dziecięcych kardiobitów i partii fortepianu tworzy drugi punkt zaczepienia na tym albumie. Dotrwanie do tego momentu zakłada jednak przedarcie się przez masywne pokłady dłużyzny pomiędzy „Are You Ready” i „The Penguin Speaks”, co naleźy do zadań raczej trudnych. Lincoln może i będzie miał przy tym niezły ubaw jak dorośnie. Dla całej reszty „For Waiting, For Chasing” dość szybko dostarczy przesłanki do zmiany płyty w odtwarzaczu.

Po zadyszce Tortoise i opadnięciu z sił Mogwai, przyszła kolej na kryzys Marka Nelsona. Najwyraźniej nastały już czasy, w których hasło „najnowszy album ikony post-rocka” zaczyna wywoływać efekt odstraszający.

Maciej Maćkowski (26 sierpnia 2006)

Oceny

Średnia z 2 ocen: 5,5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także