Ocena: 8

Danielson

Ships

Okładka Danielson - Ships

[Secretly Canadian; 9 maja 2006]

Zastanawialiście się kiedyś co oznacza termin indie-pop? Przyznam szczerze, że ja przez długi czas miałem mieszane uczucia, jeśli chodzi o to określenie. Wydawało mi się (i poniekąd zresztą do dziś wydaje), że tkwi w nim pewna sprzeczność wewnętrzna. Zmiana w moim myśleniu nastąpiła dopiero wtedy, gdy przestałem się przejmować różnymi szufladkami, do których usilnie próbuje się wpasować współczesnych wykonawców. Samą nazwę indie-pop zacząłem traktować z przymrużeniem oka, choć osobiście wolę mówić o takiej muzyce – pop alternatywny. Pod tą nazwą kryje się melodyjny, inteligentny pop, jak niedawno przewrotnie określił to mój kolega – pop dla ludzi myślących. Muzyka, której rzecz jasna nie usłyszycie w radiu, bowiem dla rozgłośni jest ona zbyt zwariowana i niezależna, nie ustępująca jednak komercyjnym produkcjom, a często wręcz znacznie je poziomem przewyższająca. Danielson wpisuje się w długą i chwalebną tradycję alternatywnego popu, zapoczątkowaną jeszcze w latach sześćdziesiątych przez The Beatles i Beach Boys, a kontynuowaną później przez takich artystów jak Elvis Costello czy Sufjan Stevens. Daniel Smith i jego zespół nie są przy tym oderwani od współczesnych nurtów i tendencji w muzyce niezależnej. Poza wspomnianymi wykonawcami, na „Ships” słychać także inspiracje The Arcade Fire, Animal Collective, The Decemberists oraz amerykańską sceną alternatywną i lo-fi. Ciężko tutaj zresztą mówić o inspiracjach, bowiem Daniel od dawna należy do pewnego muzycznego kolektywu, w którego skład wchodzi także jego kumpel Sufjan (udzielający się na płycie).

Po dziesięciu latach obecności na muzycznej scenie, autor wszystkich piosenek, wokalista i mózg projektu Danielson (znanego wcześniej pod nazwami Danielson Famile i Brother Danielson) – Daniel Smith – wreszcie stworzył dzieło na miarę swojego niemałego talentu. Wciąż nawiązuje przy tym do retoryki chrześcijańskiej, choć zachowuje większy dystans, co przynosi wymierne korzyści albumowi. „Ships” z każdą kolejną piosenką utwierdza słuchacza w przekonaniu, że obcuje on z czymś wyjątkowym. Materiał trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej piosenki, ujmując z jednej strony lekkością, z drugiej pomysłowością. To unikalne w ostatnim okresie połączenie melodyjnego popu i art-rocka, łączące wszystkie najlepsze cechy obu tych gatunków. Z popu zaczerpnięta została przebojowość i urzekająca melodyjność wszystkich bez mała utworów, a także niesamowita lekkość. Zespół sprytnie unika pompatycznej i podniosłej stylistyki charakterystycznej dla prog-rocka, podpierając się bogatym, czasem nietypowym instrumentarium (dzwoneczki, smyczki, dęciaki, flety, akustyczne gitary). Pozostałe elementy, począwszy od okładki (styl post-crimsonowy, dominujący od początku działalności Smitha) na wykończeniu kompozycji i lirykach skończywszy, pasują idealnie do określenia „alternatywny”. Wystarczy przyjrzeć się tytułom piosenek, dalekim od utartego, prostackiego schematu. Z pewnością nie jest to zatem prosta muzyka, która bez oporu trafi w gusta słuchaczy przyzwyczajonych do współczesnych, radiowych produkcji. Za dużo tutaj kontrastów, zmian tempa, kakofonii dźwięków i dysonansów. Za dużo agresywnych partii gitar i połamanej sekcji rytmicznej. Nawet infantylny wokal Daniela, obdarzonego bardzo szeroką skalą w rejonach nietypowo wysokich jak na mężczyznę, może momentami wywoływać grymas na twarzy. Jego styl śpiewania, w którym swoje miejsce znajdują różnego rodzaju falsety i piski, nie należy do estetyki tolerowanej przez widownię festiwalu w Opolu. Słowem – indie-pop jak się patrzy. I to w najlepszym wydaniu.

Album „Ships” może okazać się opus magnum Daniela Smitha. Wszystko zależy od tego, czy uda mu się podobnie wysoki poziom utrzymać na kolejnych wydawnictwach. Potencjał po temu ma z pewnością ogromny, pytanie czy będzie potrafił przekuć go na kolejny świetny materiał. Nawet jeśli mu się to nie uda, tegoroczny album i tak prawdopodobnie ustawi go w szeregu najbardziej znamienitych amerykańskich artystów tej dekady. Takie utwory, jak bajeczny „Ship The Majestic Suffix”, post-beatlesowy „Cast It At The Setting Sail”, czy zaskakujący, oparty na gitarowym motywie przypominającym Swell „Did I Step On Your Trumpet” mogłyby śmiało podbijać listy przebojów, gdyby wcześniej przyzwyczaić słuchaczy do niebanalnych, rozbudowanych kompozycji. W każdym razie fani alternatywy powinni docenić magię „Ships”. Znajdą się być może nawet tacy, którzy postawią ten album w jednym rzędzie obok „Illinois” i „Funeral”.

Przemysław Nowak (5 czerwca 2006)

Oceny

Piotr Szwed: 9/10
Przemysław Nowak: 8/10
Kasia Wolanin: 7/10
Witek Wierzchowski: 6/10
Maciej Maćkowski: 5/10
Jakub Radkowski: 4/10
Kamil J. Bałuk: 4/10
Średnia z 12 ocen: 6,5/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także